Gdy byłem młodszy dużo marzyłem. Marzę i dziś, choć teraz
nieco inaczej. Nie tyle bardziej przyziemnie, co po prostu zmieniły mi się
poglądy i styl życia. Gdy zaczynałem swoją baseballową wędrówkę życiową, nigdy
nie sądziłem że kiedyś zagram na profesjonalnym boisku. To miała być zabawa, świetny sposób na spędzenie wolnego czasu. Później dowiedziałem się o polskich
drużynach baseballowych i o polskich boiskach. Jednak była to dla mnie
abstrakcja, do tego stopnia, że kiedyś myślałem o tym, aby napisać do jakieś
drużyny czy można od nich kupić piłeczkę z podpisami całej drużyny. W 2009 roku
po raz pierwszy pojawiłem się w Kutnie. Zakochałem się w Centrum Małej Ligi.
Jednak wciąż nie widziałem siebie na tych boiskach - co najwyżej na trybunach.
Mój baseball rozgrywał się pod torami, gdzie spędzaliśmy całe dnie odbijając
piłeczkę i wzbudzając zainteresowanie okolicznych mieszkańców. Kutnowskie boiska
były dla mnie tak niesamowite, że na pamiątkę zabrałem troszeczkę mączki do
domu.
Przełomowy był rok 2009, kiedy zacząłem trenować baseball. Przez 3 lata tylko grałem w
baseball, podwórkowy baseball. Trening to jednak już zupełnie co innego. Nie
trenowałem bez celu, bo w 2010 roku, miałem zadebiutować na prawdziwym
boisku baseballowym w prawdziwym meczu baseballowym. Tego meczu nigdy go nie
zapomnę.
Był ciepły kwietniowy dzień. Policzki smyrał delikatny
wiatr, a w powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy. Przyjechałem do
Osielska 2 godziny przed meczem. Obiekt prezentował się wspaniale. Był to mecz Pucharu
Polski i jako Piraci Władysławowo stanęliśmy naprzeciwko gospodarzom – Dębom
Osielsko. Różnicę poziomu było widać. Rozegrałem cały mecz na 1 bazie. Nie
mogłem się doczekać końca tego meczu. Takiej dawki stresu
dawno nie przeżyłem. Modliłem się tylko o to, aby nie było odbić w ziemię, aby
nie było podań do mnie, aby nie zepsuć żadnej zagrywki. Nie raz stojąc przy 1
bazie, czułem jak trzęsą mi się nogi. Dodatkowo w wielu momentach nie
wiedziałem jak się zachować. Czułem się jak dziecko nieumiejące pływać, które
ktoś wrzucił do głębokiego basenu. I mimo iż z mojej perspektywy moja gra była
kiepska – o dziwo, większość mnie chwaliła. W polu miałem tylko 1 błąd, na
pałce 0 hitów, ale na bazę jakoś udało mi się dotrzeć. Przegraliśmy 13:3 po 8
zmianach.
W drodze powrotnej zacząłem rozmyślać: Czy było warto się w
to pchać? Czy warto było iść w ten „profesjonalny” baseball? Czyż nie lepiej
było pozostać na podwórku i grać nadal nasze emocjonujące mecze pod torami?
Byłem rozdarty i nie przeszło to od razu. Dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim
poczułem – tak, było warto.
Po przegranym Pucharze Polski, przyszedł czas na Turniej o
Puchar Północy. Tutaj już stres był mniejszy, ale nadal bez hitu. Powoli
zaczynałem rozumieć specyfikę prawdziwej gry w baseball, bo nie oszukujmy się –
wygląda to inaczej niż na podwórku. Denerwowało mnie tylko to, że wciąż nie
mogłem zaliczyć czystego odbicia, pomimo iż na podwórku byłem najlepszy.
W październiku mieliśmy zagrać ostatnie 2 mecze towarzyskie z Diamentem Piła, wspomaganym przez zawodników Dębów. Przed meczami już wiedziałem – teraz albo nigdy. Niestety po pierwszym meczu para ze mnie uszła. Niewiele zdziałałem w ataku, poza wolną bazą. Byłem przybity, przygnębiony i złe myśli wróciły – jestem za słaby, niepotrzebnie w to brnąłem. Kocham baseball, ale wystarczy mi gra na podwórku. Przyszedł jednak drugi mecz, który rozpoczął się od strike outu. Morale upadły na samo dno. Jednak nie zamierzałem dawać za wygraną. Będę próbował do samego końca i... opłaciło się. W końcu wybiłem pierwszego hita w swojej karierze na profesjonalnym boisku. Radość była ogromna i to był chyba ten moment kiedy sobie uświadomiłem – tak, warto było w to brnąć. Chcę być coraz lepszy, chcę grać w baseball aż do śmierci.
A radość z pierwszego hita w karierze, wyglądała tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz